niedziela, 4 sierpnia 2013

Krynica

 Upały, które znów zapanowały sprawiły, że z przyjemnością powrócę wspomnieniami do mojego krótkiego, zimowego wypadu do Krynicy. 

Dwudniowa wycieczka do Krynicy? Odpowiedź mogła być tylko jedna. Jestem za. Wsiadłam w autobus i pojechałam. Szczęśliwa, że znów jestem w trasie… Pojechałam z Krakowa autobusem PKS – zdecydowanie krócej się jedzie – wysiadłam na dworcu PKS. Już czułam klimat miasta (przejechałam autobusem główną ulicą Krynicy) – wiedziałam, że tu będę czuła się miło i sympatycznie i na pewno nie będę się nudzić.

Pierwszy budynek, który zwrócił moją uwagę po opuszczeniu autobusu to budynek kościoła pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego. W sierpniu 1982 r uzyskano pozwolenie na budowę kościoła i rozpoczęte zostały prace ziemne, w czerwcu 1983 r papież Jan Paweł II poświęcił kamień węgielny, w 1991 r ukończono budowę w stanie surowym, we wrześniu 1995 r ks. Biskup Józef Życiński poświęcił kościół. Niestety nie byłam w jego wnętrzu, ale jego kształt bardzo mnie zafascynował. 






Ponieważ miałam jeszcze kilka godzin do umówionego spotkania skierowałam się do stacji kolejki linowo – terenowej, której trasa prowadzi z Krynicy na Górę Parkową. Środek tygodnia, poza sezonem. Było tak jak lubię. Mało ludzi, spokój, cisza. Zero tłoku. Wyjazd kolejką bez żadnych przygód, pogoda idealna. Co więcej można chcieć. Stałam w ostatniej części wagonika i podziwiałam okolicę. Zwróciłam uwagę na restaurację : „Kuchnia u Babci Maliny”. Nie powiem, głodna byłam, ale zwyciężył jednak głód poznania otoczenia. Ciekawa byłam co widać z Góry Parkowej. 



Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to prace wykonywane przez koparkę. Okazało się, że w trakcie budowy jest tor saneczkowy. Pozostałości starego toru saneczkowego, z 1929 r (odbyły się tu nawet mistrzostwa świata) są doskonale widoczne z okien kolejki, a wieża rozbiegowa zamieniona została na tzw. „rajskie ślizgawki” z rynnami do zjeżdżania. Z przyjemnością podziwiałam południową część Beskidu Sądeckiego, a potem poszłam zaspokoić głód mojego żołądka.



Jedzenie dobre, dość duży wybór jak na punkt na świeżym powietrzu, ceny rozsądne. Otoczenie bardzo przyjemne (wygodne stoły, na niektórych stare maszyny do szycia Singer - nie myślałam, że je zobaczę w takim miejscu). Ponieważ kurczył mi się czas drogę powrotną również przebyłam korzystając z kolejki. Nocleg miałam w Wojskowym Szpitalu Uzdrowiskowym (dostawka do pokoju koleżanki, zresztą bardzo wygodna), tam więc skierowałam swoje kroki. 





Szłam deptakiem dość szybko, ale i tak patrzyłam z zachwytem na mijane budynki.
Obok restauracja/gospoda Hydropatia. 










 Jaworzyna
 Restauracja Grota Myśliwska
 Witoldówka
 Willa Białej Róży z 1856 r.
Pomnik Nikifora Krynickiego - malarza, prymitywisty

Małopolanka
Byłam przekonana, że spokojnie przespaceruję się ulicami miasta popołudniem, razem z koleżanką, ale okazało się, że miała ona inne plany. Zaproponowała mi wejście na Górę Parkową. Wejście, a nie wjazd. Skwapliwie podchwyciłam propozycję i wyruszyłyśmy na spacer. Niefortunnie ( a może właśnie fortunnie) wybrałyśmy ścieżki mało uczęszczane (przynajmniej początkowa część trasy) dlatego miałyśmy troszkę kłopotów z podejściem.
Trzeba było uważać, aby się nie poślizgnąć na zamarzniętym śniegu, ale pomału parłyśmy do góry. Wyszłyśmy na sam szczyt, znów podziwiałam panoramę i znów poszłam razem z nią coś przegryź. Tym razem padło na naleśniki z jabłkami. Pychotka. Polecam. Czas uciekał, pora była iść z powrotem, jeśli chciałyśmy zejść z góry przed zmrokiem

Zatrzymałyśmy się na chwilę przy leśnym sanktuarium Matki Bożej Królowej Krynickich Zdrojów. Wiąże się z nim ciekawa legenda. Mówi ona o miłości pasterki i rycerza. Gdy rycerz po długiej nieobecności spowodowanej koniecznością służby królowi powracał do swej ukochanej został zaatakowany i śmiertelnie raniony przez dzikiego zwierza. Pasterka, która ofiarowała swoje służby Matce Boskiej usłyszała wołanie rycerza. Bezradna poprosiła ją o pomoc i usłyszała, że ma umyć rany rycerza wodą ze źródełka. Pastereczka tak uczyniła i odtąd zaczęła się szerzyć sława cudownego zdroju. Artur Grottger wykonał projekt figury matki Bożej. Przed figurą modlą się chorzy i potrzebujący. Tak spędziłam swój pierwszy dzień w Krynicy.





Na drugi dzień zaplanowałam podróż sentymentalną do schroniska na Jaworzynie Krynickiej. Sentymentalną, jako, że byłam tam poprzednio w szkole średniej. Zastanawiałam się, czy iść szlakiem z Krynicy na szczyt, czy też podjechać do Czarnego Potoku i wyjechać kolejką gondolową na szczyt, a potem w zależności od warunków zdecydować się na zejście, lub na zjazd z powrotem. Wybrałam tą drugą opcję, jako, że nie jestem wprawna w pokonywaniu zimowych, górskich szlaków i zwyciężył rozsądek.





Przespacerowałam się jeszcze po Krynicy, nie mogłam nacieszyć oczu widokiem wspaniałych budynków, a potem podjechałam busikiem pod stację kolejki gondolowej. Została ona oddana do użytku w sierpniu 1997 roku. Tu również nie było tłoku, bez tracenia czasu wyjechałam więc na szczyt. Widoki przepiękne i tylko żałowałam, że nie potrafię nazwać wszystkich otaczających mnie gór. Miłośnicy białego szaleństwa mają do swojej dyspozycji kilka tras o różnej trudności, a ja podreptałam w kierunku schroniska, a właściwie już chyba hotelu górskiego, jako, że w 1997 r otwarto je po gruntownej przebudowie.





Tak naprawdę, ze starego schroniska pozostały jedynie fundamenty. Na ścieżce prowadzącej do schroniska były ślady raptem dwóch osób (być może pracowników schroniska), więc czułam się prawie jak odkrywczyni nowego szlaku. Ścieżka zaśnieżona, ale przeszłam nią bez problemu. Niemniej jednak stwierdziłam, że mogę mieć problemy z bardziej stromymi zejściami na sam dół i podjęłam decyzję o powrocie do Krynicy taką samą trasą jak dotarłam na Jaworzynę, czyli kolejką gondolową. Czy była to słuszna decyzja… Hm… O tym za chwilę…





Dotarłam do schroniska, pustki totalne… W środku czysto, przyjemnie, ładny wystrój i miła obsługa. Posiedziałam chwilę, powspominałam i wróciłam tą samą drogą do stacji kolejki gondolowej. 




Po drodze podziwiałam kilku – ba… trzy- może , czteroletnie berbecie znakomicie radzące sobie zarówno na stoku (trasa specjalnie przygotowana do rodzinnego zjeżdżania) jak i na wyciągu. Coś nieprawdopodobnego i wspaniałego równocześnie. Po wyjściu na szczyt zatrzymałam się jeszcze na chwilkę, żeby zrobić kilka zdjęć. 





 


Nagle zatrzymały się wagoniki kolejki. Pomyślałam sobie, że gdyby nie to, że zatrzymałam się by zrobić kilka zdjęć, mogłam właśnie być tam… Nie powiem, żeby ta perspektywa mi się podobała. Kolejka stała kilka minut, ruszyła. Odczekałam dłuższą chwilę, ale ponieważ jechała spokojnie dalej, a perspektywa zejścia na dół nie bardzo mnie pociągała zdecydowałam się wsiąść i zjechać na dół. Nie udało mi się zjechać bez przeszkód. Mniej więcej po 1/3 drogi kolejka, ze mną w środku, znów stanęła… Na szczęście mój lęk wysokości nie jest już tak mocny, jak był jakiś czas temu. Byłam sama w gondoli i udało mi się zająć myśli czymś innym jak obrazem ściągania mnie przez GOPR z wagonika za pomocą liny.


Kilka minut później, nie wiem ile, bo nie patrzyłam na zegarek, kolejka ruszyła. Odetchnęłam z ulgą i… po kilku metrach znów się zatrzymała. Adrenalina poszła w górę. Do stacji kolejki był jeszcze spory kawałek, a do ziemi ładnych parę metrów. Najgorszy był moment zatrzymania się wagonika. Gondola chwiała się wtedy dość mocno. Nie wyobrażam sobie co by było przy większym wietrze. Po kilku przystankach udało się wreszcie dojechać do stacji i z ulgą wysiadłam z kolejki. Miałam jeszcze godzinkę czasu do odejścia autobusu i postanowiłam wykorzystać ją na jeszcze jedno przejście deptakiem.



 Dlatego podjechałam przystanek dalej busikiem, a potem spacerkiem udałam się w kierunku dworca PKS. Krynica jest rzeczywiście pięknym miejscem. Wartym obejrzenia. Mogłabym jeszcze długo pisać o jej historii, zabudowie, miejscach wartych zobaczenia, ale moja relacja i tak jest już bardzo długa.

Obok wnętrze pijalni wód.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz