poniedziałek, 19 września 2016

Budapeszt



Notatki z podróży - zawsze umyka mi tak wiele wrażeń, a myśli na gorąco są zdecydowanie bliższe mojemu sercu niż wybiorcze wspominki po latach... Cieszę się, ze mam możliwość spisywania swoich wrażeń od razu, dlatego dziś są właśnie notatki z podróży.
Budapeszt przywitał mnie korkami. Po kilku godzinach spędzonych w autobusie marzyłam, żeby wreszcie wyprostować nogi. Ta podróż to w pewnym sensie podróż sentymentalna, powrót do miejsca, w którym byłam 34 lata temu. 
Cieszę się bardzo, ze tu przyjechałam, choć nie ukrywam, miałam obawy. Jak ja sobie poradzę. Po węgiersku znam może dwa trzy słowa, nie wiem jak się mam tutaj obrócić, jak dotrzeć do hostelu, ba... Mam problem z kupieniem biletu, a co dopiero mówić o poruszaniu się po obcym mieście nie znając języka. Zastanawiałam się, czy nie wrócę z brzydko mówiąc podkulonym ogonem i ze wstydu więcej nie ruszę się z domu. Tak, tak... Miałam i takie myśli... A zaraz potem, ja sobie nie poradzę??? To, kto sobie da rade jak nie ja?? Poradziłam sobie. Okazało się, ze Budapeszt jest bardzo przyjaznym miastem dla turysty.
Przy wejściu do metra (przyjechałam Polskim Busem, za niewielkie pieniądze) na Kelenfold Vasutallomas, stali panowie, którzy uczyli jak zakupić bilet. Bilety są pojedyncze, jedno-, trzy- dniowe i jeszcze kilka innych rodzajów. Bilet (przynajmniej ten 24 godzinny) jest ważny od momentu zakupu. Jest na nim data i godzina zakończenia ważności. Gdy wchodziłam do innej nitki metra (po wyjściu na powierzchnię),  pokazywałam bilet przy wejściu. 

Obok stacja metra M1, żółtej, najstarszej linii metra w Budapeszcie, a drugiej co do ilości lat w Europie, zaraz po londyńskim. Przystanek :
Vörösmarty tér, początkowy, lub końcowy w zależności od obranego kierunku. Na kolejnym przystanku jest możliwość przesiadki na dwie inne kinie metra. Muszę przyznać, że świetnie się bawiłam jeżdżąc metrem. Przez moment poczułam się jak małe dziecko, chociaż niewiele wcześniej jechałam metrem w Warszawie, więc zagrały raczej emocje. Budapesztańskie metro było pierwszym, którym jeździłam w moim życiu wiele lat temu. 
Pojeździłam dziś troszkę środkami komunikacji miejskiej. Skoro mam bilet, to chciałam go jak najlepiej wykorzystać. Dzięki temu pomysłowi udało mi się zobaczyć Budapeszt nocą. Jest niezwykły... Wrócę jeszcze na chwile do komunikacji miejskiej w tym mieście. Jest bardzo dobrze rozwinięta. Metro przemyka dosłownie w podziemiach Budapesztu, a na powierzchni tramwaje, trolejbusy i autobusy. Wybrałam do swoich podroży po Budapeszcie metro i tramwaj, bo miałam dość korków. To był dobry wybór. Budapeszt widziany z okna tramwaju, gdy ma się niewiele czasu na jego zwiedzanie jest również bardzo interesujący. 
Na jednej z linii są bardzo długie tramwaje, wydaje mi się, że dłuższe nawet od Krakowiaków, którymi szczyci się Kraków. Jeżdżą często, co nie zmienia faktu, ze są zatłoczone. Dość często słychać tu również polskie glosy.
Początkowa niepewność szybko minęła, ja jestem coraz bardziej pewna siebie i coraz szczęśliwsza... 



Budapeszt zwiedzałam również nocą, o czym przed chwilką wspomniałam. Muszę potwierdzić, to miasto ma swój niezaprzeczalny urok, nie na darmo nazywają je Perłą Dunaju.  Przed wyjazdem słyszałam, że nocą powinnam popłynąć statkiem po Dunaju, ale nie zdecydowałam się na taki rejs. Mój wypad był bardzo niskobudżetowy, kilka dni wcześniej płynęłam statkiem po Kanale Augustowskim, miałam jeszcze w pamięci rejs po Tamizie i stwierdziłam, że wolę oglądać to miasto, nie tylko w nocy, z wysokości własnych nóg. Nie żałuję. Zdjęcia niestety nie oddają czaru budapesztańskich nocy.
Powyżej budynek Parlamentu, jednego z najbardziej charakterystycznych miejsc w Budapeszcie.


Obok Wzgórze Zamkowe.
 





 

 Most Łańcuchowy, a właściwie Most Szechennyiego (nazwa pochodzi od nazwiska przedsiębiorcy, który przyczynił się do wybudowania pierwszego stałego mostu pomiędzy Budą i Pesztem). Za przejście przez most każdy musiał uiścić opłatę zwaną mytem.  







Pora napisać jeszcze kilka miłych słów o miejscu, w którym śpię. Jest to zsofis househostel .Wygodne łóżko, czysto, pokój dla czterech pań, jestem z dwoma paniami, jedno łóżko jest wolne. Pokój międzynarodowy, a ja odrdzewiam swój angielski. Okazuje się, ze praktyka czyni cuda, a ja jestem coraz pewniejsza siebie. Pojedyncze łóżka, balkon w pokoju, niska cena, świetna lokalizacja, miła obsługa, polecam dla wszystkich, którym nie przeszkadza fakt, ze nie śpią sami w pokoju, łazienka i toaleta są wspólne i nie muszą mieć komfortowych 3*.  
Hostel jest świetnie położony, blisko Dunaju, kilka minut od Wyspy św. Małgorzaty, Parlamentu, przy linii tramwajowej. Niestety okna od strony ulicy mają również swoją negatywną stronę. W nocy w pokoju nie dało się spać przy otwartym oknie. Był zbyt duży hałas. To jedyny minus jaki odnotowałam. Po wyczerpującym dniu spałam jednak bardzo mocno pomimo tego, że łóżko miałam przy samym balkonie.
 A jeśli ktoś chce korzystać z wyższego komfortu, to w tym samym budynku są również pięknie odremontowane apartamenty. Nie byłam co prawda w środku, ale dziedziniec naprawdę zachęca. 










Dziś nie mam żadnych planów, poza pragnieniem wejścia na Wzgórze Gellerta i Wzgórze Zamkowe, które pamiętam z dawnych lat...A poza tym... 
Iść ciągle iść w stronę słońca.....

Słoneczko dziś nie zawiodło, święciło pięknie, a ja starałam się ukrywać w cieniu. Osłabiło mnie to słoneczko, ale za to energii dodawały przebyte kilometry. Móc, to chcieć... Weszłam, a właściwie wspięłam się na Wzgórze Gellerta, co prawda byli tacy, którzy na nią wbiegali, ale ja od siebie aż tak wiele nie wymagam, tym bardziej, ze w podroż nie wzięłam kijków i musiałam opierać się tylko na swoich własnych nogach. Dały radę. 
Obok wodospad, którego szum towarzyszył mi chwilami podczas mojego spaceru. Powyżej wodospadu stoi posąg biskupa Gerarda  (Gellerta). Jak wieść głosi kapłan został męczennikiem, zamknięty w beczce i zrzucony ze skały przez pogańskich Madziarów, których miał ochrzcić na rozkaz króla Stefana w pierwszej połowie XI wieku. 




W kilku miejscach były punkty widokowe, na których z przyjemnością robiłam sobie przerwy (Wzgórze Gellerta ma 235 m wysokości). Widok rozciągający się przed oczami potwierdzał, że przyjazd tutaj był naprawdę dobrym pomysłem.
Dumna jestem z siebie, dałam rady...Panorama miasta widoczna z góry... nie do opisania. Czułam się jakbym miała cały Budapeszt pod stopami.


Wchodziłam na wzgórze niejako od tyłu i byłam bardzo zdziwiona, ze jest tam tyle ludzi. Turystów mam na myśli, choć nie tylko. Był tam też pan, który namawiał do gry w trzy karty. Przypomniał mi się od razu Marian Kociniak i jeden z odcinków Jak rozpętałem II Wojnę światową i jego wspaniała rola Franka Dolasa... Ten sam sposób działania, to samo oszustwo, a ludzie w to wierzą... 
Góra w dawnych czasach nie cieszyła się dobrą opinią, mieszkańcy Budapesztu uważali, że jest to miejsce sabatu czarownic (jakby o naszej Łysej Górze słuchała:)

W późniejszych czasach również nie cieszyło się dobrą sławą, leżało w dzielnicy, gdzie była wysoka przestępczość. 
Wracając do ilości turystów. okazało się, ze dowieźli ich od drugiej strony prawie na sam szczyt.
Powyżej za Pomnikiem Wolności (przez wiele lat poświęconemu żołnierzom radzieckim) widać budowlę zbudowaną pod koniec XIX w. Na tym miejscu stała najpierw drewniana, turecka warownia, która została przekształcona przez Austriaków w potężną kamienną cytadelę, która miała ostrzegać mieszkańców Budapesztu przed 
próbami wywoływania buntu przeciw Habsburgom. 40 lat po wybudowaniu została przekazana miastu.
Pomnik Wolności upamiętnia obecnie wszystkich, którzy zginęli walcząc o Węgry. Wszystkie symbole komunistyczne (czerwona gwiazda, napis dziękujący za wyzwolenie Budapesztu Armii Radzieckiej) zostały z niego usunięte.
Powyżej pomnik przedstawiający św. Jerzego Walczącego ze smokiem, a obok mężczyzna z pochodnią. Odnalazłam kartkę pocztową, którą dostałam w 1984 r i wklejam ją poniżej dla porównania. Widać na niej wyraźnie gwiazdę i rzeźbę czerwonoarmisty.






 Moje zdjęcia robione są z ciut innej perspektywy, ale różnice są widoczne.














Było mi jeszcze mało wysiłku (ledwie wyszłam na Wzgórze Gellerta), to wybrałam sie jeszcze na Wzgórze Zamkowe. Nie było daleko. Troszkę inaczej je zapamiętałam, ale warto było dać z siebie troszkę wysiłku. Efekty widać na zdjęciach. Teraz niech one przemówią... Poukładane są w kolejności, w jakiej je robiłam podczas mojego spaceru.
Wróciłam zadowolona, pełna wrażeń, notatki z podróży zakończyły się w jej trakcie... A mnie pozostały wspomnienia...
 Fontanna w ogrodach na Wzgórzu Zamkowym.












 Źródełko wody na Wzgórzu Zamkowym/







Nie brak nowoczesnych budowli.
Obok Alkotas Point w centrum Budy - unikalny budynek z trzema skrzydłami z całkowicie przeszkloną fasadą.
Są również przeurocze dzielnice willowe starannie zasłonięte przed szumem ruchu ulicznego.




Spotkałam na swojej drodze kilka źródełek wody ujętych w ciekawych formach. Oto jedno z nich. Nie wiedziałabym, że to źródełko, gdyby nie to, że jakaś Pani, zapewne mieszkanka miasta podeszła i nalała sobie wody do butelki. Trzeba było nacisnąć nogą odpowiedni kamyczek, żeby woda się polała. Bardzo ciekawe rozwiązanie. Budapeszt jest nie tylko stolicą Węgier, ale równocześnie jest też uzdrowiskiem z dużą  ilością podziemnych źródeł mineralnych.
Pomnik Sissi - Cesarzowej Austrii i królowej Węgier, znanej ze swojej urody. Zmarła tragicznie w wieku 61 lat. Została zaatakowana  przez Włocha Luigiego Lucheni, który wbił jej pilnik w serce. Zmarła, ponieważ zarówno ona jak i jej otoczenie byli przekonani, że to niewielka rana. Okazało się, że nastąpił krwotok wewnętrzny - bardzo ciasno zawiązany gorset (Sissi wiecznie się odchudzała) przyczynił się do krwotoku wewnętrznego.
Jej sylwetkę przybliża trylogia filmowa Sissi, Sissi - młoda cesarzowa i Sissi - losy cesarzowej ze znakomitą rolą Romy Schneider.




Olbrzymie posągi żołnierzy na chodniku przed pałacem Castle South zapraszają na wystawę: Narodził się Wolny Świat (moje tłumaczenie) - Europejska Braterska Wojna 1914 - 1918 . Wystawa prezentuje przyczyny i skutki I Wojny Światowej.



















Budynek parlamentu, jeden z najbardziej charakterystycznych punktów orientacyjnych w mieście i jeden z najstarszych gmachów państwowych w Europie.
Co tu dużo mówić... Najlepiej samemu zobaczyć.
Najlepiej z drugiego brzegu.

Pierwsze moje wrażenie : autobus wjechał do wody. Może za chwilę zatonąć. Wrażenie spotęgował fakt, że stateczek - autobus zmagał się mocno z falą podczas zawracania, ale cały czas byłam przekonana, że to normalny, mały stateczek.
Poniżej na tle innego statku, różnica ... ogromna. Jeśli chodzi o mnie, chyba brakłoby mi odwagi, żeby wsiąść do tej łupinki.
Dopiero później dowiedziałam się, że to rzeczywiście najprawdziwszy autobus - amfibia. Równie dobrze porusza się po wodzie jak i po lądzie. Cóż... W dalszym ciągu nie jestem
do niego przekonana i gratuluję odwagi wszystkim, którzy w nim pływają.
Miejsce bardzo specjalne, skłaniające do refleksji. Miejsce upamiętniające Ofiary Holokaustu (zagłady Żydów) na Węgrzech. W czasie II Wojny Światowej dokonywano na społeczności żydowskiej masowych egzekucji najczęściej tuż nad brzegiem rzeki. Żydzi musieli ściągać swoje buty, rozstrzeliwano ich, a ciała zabitych osób spływały z nurtem rzeki. Dunaj nazywany był wówczas Czerwonym Dunajem.  Żelazne odlewy prawdziwych butów to prawdziwie poruszający Pomnik tamtego czasu.

Sprawdziłam co znaczy napis na rejestracji tego samochodu (meseauto) , google przetłumaczyło jako samochód marzenie. Cóż, nie miałabym nic przeciwko małej wycieczce takim pojazdem.
Statki na Dunaju. Jest ich wiele. Budapeszt widziany z poziomu rzeki jest zapewne równie piękny co z poziomu chodnika :D













Najkrótszy most w Budapeszcie, Most Wolności noszący też niechlubne miano Mostu Samobójców.

Kolejne źródło wody, stojące przed hotelem Gellert.
Gołębie są takie same jak na Rynku Głównym
w Krakowie.



Czasami miałam wrażenie, że Budapeszt to miasto pomników.

Spacer poza utartymi szlakami turystycznymi jest zdecydowanie ciekawszy.

W stolicy Węgier jest mnóstwo remontowanych ulic. To uciążliwe, ale niestety konieczne.

Pożegnały mnie wróbelki. To ostatnie wspomnienie jakie wywiozłam z Budapesztu. Czekałam dość długo na przyjazd Polskiego Busa, którym miałam wrócić do Polski. Tym razem PB się nie spisał. Był spóźniony dwie godziny, na szczęście zostałam o tym poinformowana kilka godzin wcześniej, więc przyjemnie spędziłam czas wydłużonego pobytu w mieście.
Poza tym była nieczynna toaleta w autobusie, co miało również swoje zalety - nie było dodatkowych zapachów.
Czas oczekiwania skracał mi widok tych małych bawiących się ptaszków. Wykopywały niewielkie jamki i sama nie wiem, wygrzewały się w tym żwirze, czy wręcz przeciwnie... Szukały chłodniejszego miejsca w głębszej warstwie...